poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Samosąd. (Tekst z dnia 23 kwietnia 2018 roku)


Liczyłam na to, że przesłuchanie Donalda Tuska będzie miało zupełnie inny charakter. Ale póki co, to totalne walnięcie kulą w płot. Widzę te tomy akt tak wielkich, że prawie zasłaniają gęby siedzących sędziów, a pytania do światka całkowicie wzięte z kosmosu. I trudno się oprzeć wrażeniu, że te akta chyba leżą tam na postrach.
Skład sędziowski wygląda na normalny, nie zauważyłam skrzywienia w kierunku polityki. Natomiast szanowni mecenasowie i przedstawiciele rodzin katyńskich, to całkowity odlot. Widać, że całkowicie nie mają punktu zaczepienia i zaczynają atakować personalnie. Ale podejrzewam, że prawdziwa rzeź zaplanowana jest na posiedzenie utajnione, gdzie nie będziemy mogli zobaczyć wściekłych ataków i wmawiania winy, której nie ma. Pan Donald Tusk wyraźnie jest bardzo stremowany. Wcale się nie dziwię. I powodem tej tremy nie jest sąd, lecz samosąd, który czai się u oskarżycieli posiłkowych i na ulicy. Wyraźnie czuje się atmosferę tego samosądu i podstępu, że wezwany na salę świadek, ma z niej wyjść, jako oskarżony...
Bardzo często słyszeć głosy Polaków, że uczciwe media powinny z większym zaangażowaniem walczyć z PISem. Ja tak nie uważam, bo rola mediów jest zupełnie inna. Muszą one rzetelnie i bezstronnie informować o wszystkich wydarzeniach. Od walki jesteśmy my, obywatele. Ale w sprawie smoleńskiej media robią stanowczo za mało w ramach swoich kompetencji informacyjnych. Wielu z nas pamięta prezydenturę Lecha Kaczyńskiego. Wieczną bitwę toczoną z rządem o to, kto jest ważniejszy i brak zrozumienia, że prezydent pełni w Polsce role raczej reprezentacyjną. Słynna walka o krzesło w Brukseli jest jednym z przykładów tej walki. Konkluzja jest taka, że Lecz Kaczyński, podejrzewam, że podjudzany przez brata, często jeździł na spotkania, na które nikt go nie zapraszał. I pamiętam okoliczności tamtych obchodów zbrodni katyńskiej. Pamiętam, kiedy było już wiadomo, że Putin zaprosił premiera Tuska na te uroczystości. Pamiętam także oburzenie obozu Pisowskiego faktem, że Putin nie zaprosił prezydenta Kaczyńskiego. Była z tym całkiem spora awantura i na nic zdały się tłumaczenia, że według zasad demokracji, jeśli gospodarzem jest premier, to zaprasza równych sobie, czyli także premierów. W efekcie tej awantury zarządzono drugie obchody na które prezydent Miedwiediew zaprosił równego sobie rangą prezydenta Kaczyńskiego. Drodzy Państwo, kiedy słyszę dziś o jakimś rozdzielaniu wizyt, które miały być obie razem, to zaczynam się pytać sama siebie, czy cała ta sytuacja mi się po prostu przyśniła i czy tylko ja to pamiętam w taki sposób. Wyprowadźcie mnie proszę z błędu, jeśli to tylko jakieś moje zwidy!
Bo jeśli mam rację, to może tak media poszukały by w swoich archiwach tamtych wypowiedzi polityków PISu, którzy okazują swoje oburzenie i tupią nogami, że Putin nie może zapraszać do Katynia jakiegoś tam Tuska, a zapomnieć o najważniejszym, najjaśniejszym prezydencie. Wiem, nikt nie chce szargać pamięci Lecha Kaczyńskiego, ani jego współpracowników, z których wielu zginęło w tej katastrofie, ale parę słów prawdy wszystkim by się przydało. Sytuacja między partią PIS i Platforma Obywatelską była napięta od czasów, kiedy nie udało się stworzyć POPISu i nikt rozsądny nie jest sobie w stanie wyobrazić, by mogła kancelaria premiera z PO organizować wizytę dla prezydenta z PISu. To nie wchodziło w grę tym bardziej, że zbliżały się wybory i gdyby wizyta prezydenta Kaczyńskiego okazała się jakimś wielkim sukcesem, to mogło by się okazać, że to zasługa Tuska, a na to PIS nie mogło sobie pozwolić. Więc w tej zakamuflowanej wojence, zarówno PIS, jak i PO grało do zupełnie innej bramki. I to jest całe szczęście w nieszczęściu, bo dopiero była by tragedia, gdyby w katastrofie zginął i prezydent i premier, którzy nigdy w życiu nie powinni lecieć tym samym samolotem.
Rozdzielenie tych wizyt było chyba dziełem opatrzności. Dziś szuka się dziury w całym, zapominając, że 10 kwietnia 2010 roku, Polska była krajem normalnym, a nie PISowską enklawą bezprawia. W normalnym państwie, premier zajmuje się rządzeniem, a dokładnie rzecz ujmując pilnowaniem, by przyjęte przez Sejm ustawy były wprowadzane w życie. Trzeba być totalnym idiotą, by sądzić, że do jego obowiązków należała ocena pojazdów, którymi jeździ, lub samolotów, którymi lata. Że to on podejmował decyzje, by te samochody lub samoloty odsyłać do remontu, a po zakończeniu takowych sprawdza ich stan techniczny. W normalnym państwie istnieje coś takiego, jak zaufanie, dlatego zatrudnia się kompetentnych urzędników, by oni wszystko zorganizowali, a sam premier tylko posadził tyłek w fotelu i jechał gdzie trzeba. Premier nie jest od zajmowania się pierdołami.
A dziś mamy do czynienie z państwem PIS, gdzie minister może nakazać kierowcy pędzić z nadmierna prędkością narażając życie innych użytkowników drogi i gdzie się wyłącza koguty w uprzywilejowanym samochodzie, bo panią premier rozbolała głowa. Żyjemy w kraju, w którym prezydent wręcz powinien sam osobiście sprawdzać stan opon w samochodzie do którego wsiada, bo nie może zaufać pracownikom, którzy powinni dbać o jego bezpieczeństwo. Nie powinniśmy się więc dziwić, że dziś, przedstawiciele tej PISowskiej enklawy zadają tak durne pytania, bo nie są w stanie sobie wyobrazić, że ktoś, będąc premierem stosował się nie do własnego widzimisię, lecz do procedur. PISowski świat tego nie rozumie i katastrofa smoleńska jest poniekąd efektem tego braku zrozumienia. Bo mimo że w tamtym czasie władzę w Polsce sprawowała Platforma Obywatelska, to tam, w przestworzach, w lecącym samolocie zapanowało na moment państwo PIS, dla którego procedury bezpieczeństwa są czymś obcym. Tam, prezydent, co udowodnił podczas wcześniejszych lotów, był ważniejszy od pilotów, był kapitanem nad kapitanami, technikiem pokładowym i meteorologiem. I to pycha zaślepiająca prezydenta zadecydowała, że samolot usiłował lądować wbrew zdrowemu rozsądkowi. A dziś, za tę chwilę cudzej puchy ciąga się ludzi po sadach i szuka winnych.
Ludzie o chłodnych i wyrachowanych sercach napawają się zdjęciami Donalda Tuska tuż po katastrofie. Mają pretensje o to, że podał rękę Putinowi, że się do kogoś uśmiechnął. Widzą w jego twarzy radość z tego, co się stało. A ja WAM powiem tak... Nie zdziwiło by mnie nawet gdyby Donald Tusk dostał ataku histerycznego śmiechu, ba, nawet zatańczył na zgliszczach samolotu. Bo sądzę, że był w totalnym szoku, a ludzie w szoku zachowują się czasami dziwnie. Sądzę, że Donald Tusk nie do końca wiedział, co się wokół niego dzieje. Ja w jego twarzy widzę raczej niedowierzanie i przerażenie, bo to, co się stało najmniej było korzystne dla niego. Myślę, że gdzieś z tyłu głowy wiedział, że będziecie go winić. Był przerażony, bo politycznie nie zyskiwał nic na śmierci Lecha Kaczyńskiego. Dobrze znał mentalność PISowskiego ludu i przewidział, że prędzej czy później katastrofa smoleńska doprowadzi go do dnia dzisiejszego, kiedy na sali sadowej będzie musiał udowadniać, że nie jest wielbłądem.
Na razie Donald Tusk ma jeszcze immunitet. Na razie jeszcze mamy znakomitą większość normalnych sędziów, którzy zdecydowani są niezależnie od konsekwencji rzetelnie i uczciwie orzekać. Ale ten szczęśliwy okres, kiedy Polska byłą krajem normalnym powoli idzie w zapomnienie. Prędzej czy później, w wyniku nacisków politycznych znajdzie się sędzia, który na oczach świata dokona samosądu na Donaldzie Tusku. I my wszyscy rzucimy swój kamień w jego kierunku, my wszyscy dołożymy rękę do tego samosądu. My, którzy milczymy.



1 komentarz:

  1. Kurza noga, czyli jeśli każda z nas z osobna pamięta to samo z tamtego przedwiośnia, to nie mamy omamów i nie zwariowałyśmy. Zwariował ktoś zupełnie inny. Niby pocieszające, ale...

    OdpowiedzUsuń

Pytacie, kim jestem? To ja, koń trojański! ( Tekst z dnia 25 kwietnia 2023 roku)

  Od dawna noszę się z zamiarem napisania pewnego listu. I miałby to być list skierowany do wszystkich normalnie myślących Polaków. Bo przez...