Powiem WAM, że mnie już skręca, mierzi mnie o tym słuchać i przewala mi się w żołądku na samą myśl, że już za 2 tygodnie będziemy znowu przeżywać tak zwane „narodowe święto”. A już pot zimny mnie oblewa, kiedy sobie przypomnę, że będzie to stulecie niepodległości i wyobrażam sobie, co też nasza kochana władz zaplanowała przy tak znaczącej okazji.
Po pierwsze, aż się boję zapytać, stulecie czego będziemy tak naprawdę obchodzić? Bo ta nasza historia ostatnich 100 lat przypomina raczej „stosunek przerywany”. Trudno bowiem uznać, że 5 lat okupacji, można wliczyć w ten stuletni okres niepodległości. Cały czas słyszę, że ponad 40 letni okres komuny też był nie do końca niepodległy. Ostatnio nawet wmawia się ludziom, że po roku 1989, także byliśmy w niewoli, jakiejś postkomuny, jakiegoś układu.... Aż dziw bierz, że nas do Unii Europejskiej przyjęli, jako kraj nie do końca suwerenny. Dziś retoryka jest taka, że dopiero od 2015 roku, usiłujemy odzyskać całkowitą niepodległość. Ale, jak wiemy, Kaczyński ciągle dochodzi do prawdy i końca tej drogi nie widać. Więc niech mnie w końcu ktoś uświadomi, co my będziemy świętować 11 listopada, bo straciłam orientację...
Co by to jednak nie było, skóra cierpnie na myśl, że znowu narodowe bydło wylegnie na ulicę, że normalni, zwyczajni i kulturalni ludzie, nie będą mogli w spokoju spacerować po ulicach, że się będą chować po bramach, jak podczas łapanki. Wiemy już, że bóg, honor i Ojczyzna będą patronować obchodom tego święta, a to oznacza, że możemy się spodziewać wszystkiego najgorszego, że każdy bandyta, który założy biało-czerwona opaskę, albo „wywali” nagie ramie z tatuażem przedstawiającym symbol Polski walczącej, będzie bezkarny i nietykalny.
To wszystko sprawia, że zaczynam tęsknic za 22 lipca...wiecie: ciepło, buda z kiełbasą, musztardą i bułą, wódka w plastikowych kubkach, garnek z pieczonym kurczakiem na rodzinnym pikniku w lesie, amfiteatr nad jeziorem, gdzie zapraszano prawdziwe gwiazdy, strażackie pokazy, tańce na świeżym powietrzu przy orkiestrze ... I co by nie mówić o tamtych ciemnych czasach...Panowie komuniści ze świecznika świętowali sobie oficjalnie w Warszawie, ale wśród Polaków nie było tyle nienawiści. Nie było podziałów. Kiedy trzeba było, obok rolnika siadała ekspedientka ze sklepu, na tym samym kocu gminny sekretarz PZPR wcinał taką samą kiełbasą, a miejscowy policjant nie musiał nikogo pilnować i rozdzielać, więc się szwendał między ludźmi i patrzył, gdzie jeszcze może się na chwile przykleić i zwilżyć gardło świeżo ugotowanym bimbrem, który oczywiście w tamtych czasach był bardzo surowo zabroniony.
Wiele było mroku w tamtych czasach, wiele biedy, niesprawiedliwości i strachu. Ale jakoś wszyscy bardziej czuliśmy się Polakami. Widzieliśmy swoje wady, umieliśmy się z nich pośmiać i może nawet urządziliśmy się niepoprawnie w tak zwanej dupie. Ale nie było w nas tyle zawiści, tyle mściwości, tylu podziałów.
Dziś czuję się mnie Polską, niż wtedy, bo słowo Polska zostało mi odebrane. Ukradli je kibole, uliczni bandyci, ukradła policja, która tych ludzi chroni. Ukradła mi je władza, która sama wyznaczyła ramki, kto Polakiem być może, a kto nie powinien. Nie mogę niestety, z tymi ludźmi się utożsamiać. Nie wiem więc, kim jestem, bo jeśli „oni” są tymi najprawdziwszymi Polakami, to ja swoją polskość utraciłam. Czasami szukam winy w sobie. Łapię się na tym, że zmuszona do oglądania sportowców w zakłamanej telewizji publicznej, mam wewnętrzny opór, by kibicować naszym, bo moja podświadomość niesłusznie sugeruje, że ci sportowcy, którzy pozwalają, by ich oglądano w tej telewizji, którzy przyjmują ordery od Dudy, jedzą kolację z premierem, że oni też są w jakiś sposób zaprzedanymi wrogami. Tak nam PISowskie rządy popierdoliły w głowach, że tracimy poczucie rzeczywistości. I niech mi nikt nie mówi, że to nie miało na niego wpływu. Kiedyś, spotykając Polaka na ulicy, cieszyłam się, że to po prostu Polak, a dziś boję się odezwać, bo może się okazać, że to jest „Polaczek”, a może, co najgorsze, tan „Polak najprawdziwszy”. Wszyscy się żeśmy temu poddali. Wszyscy, chociaż byliśmy kiedyś racjonalnymi i dobrymi ludźmi. Dziś każdy z nas nosi w sercu wirus nienawiści. Zaszczepił go nam PIS, zaszczepił Rydzyk, zaszczepili Polacy, którzy są po tamtej stronie.
Uważam za fałszywe nawoływania PISu, byśmy wszyscy razem obchodzili to dziwaczne święto. Nie wiem, co kochana władza miała na myśli mówiąc „wszyscy”. Bo przecież my, obywatele gorszego sortu, tacy już nie do końca Polacy, element animalny, mordy zdradziecki, kanalie, byli prezydenci, wolni sędziowie, wolne media itd...itd..., nie będziemy mile widziani tego dnia na ulicach.
Wielu z WAS nawołuje, byśmy się pogodzili, byśmy zakopali rowy, zapomnieli krzywdy...To chyba nie jest już możliwe odkąd jakieś PISdy znalazły w nas i w „nich” to co nas różni i dokarmiały, aż zaczęło nami rządzić.
To smutne, nie ma już dla nas nadziei. Musieli byśmy wszystko zaorać i zaczynać budować od nowa. To właśnie zrobił nam PIS! Nawet jeśli przeminie, pozostaną między nami rachunki nie do wyrównania.
Boję się bardzo tego nadchodzącego święta. Bo przecież napięta do granic wytrzymałości struna, musi kiedyś pęknąć. Kiedyś ktoś nie wytrzyma i nie ważne po której stronie barykady będzie stał.
Ta droga, którą idziemy musi zakończył się katastrofą. Taką nienawiść może zmyć tylko krew.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz