Polityk ma prawo zmienić poglądy. Może swobodnie przechodzić ze skrajnej prawicy do skrajnej lewicy. Może to nawet zrobić zupełnie bezideowo, licząc na lepszą pozycję polityczną, finansową lub stanowisko. Dla niego, to może być zwykła robota dla zarabiania pieniędzy i wspinania się na wyższe szczeble kariery. Ma do tego prawo, jak każdy z nas. Jest tylko jeden warunek, który musi spełnić zmieniając barwy polityczne. Musi to zrobić tydzień przed, a nie tydzień po wyborach. Bo my wszyscy głosując na Jasia, Stasia czy Zosię, musimy być pewni, że nie głosujemy na Kaczyńskiego. Nie wiem, ilu było wyborców słynnego już samorządowca ze Śląska Wojciecha Kałuży, ale pewnie było kilka tysięcy. I to właśnie o tych wyborców nam chodzi. Nie ma to aż takiego wielkiego znaczenia, że PIS zapuścił korzenie w kolejnym sejmiku, ani to, czy Wojciech Kałuża będzie w tym sejmiku pracował dla swego regionu lepiej z PISem, czy gorzej. Ważne jest, że na końcu tego społecznego łańcucha jest wyborca, który został uderzony w twarz przez polityka, na którego głosował, a jego głos został sprzeniewierzony jego poglądom i jego intencjom. Nasze społeczeństwo jest słabo zakorzenione w demokracji i obywatelskości. Ciągle jeszcze połowa Polaków nie chodzi na wybory, bo im się wydaje, że ich głos się nie liczy. Wojciech Kałuża właśnie pokazał, że faktycznie, głos obywatela jest niczym w stosunku do siły politycznej waluty. I Dlatego należało by pomyśleć o uchwaleniu prawa, według którego polityk, który zmieni barwy polityczne szybciej, niż po upływie jednego roku po wyborach, stracił by mandat. W przeciwnym razie zawsze mogą się znaleźć politycy, którzy będą pełnili rolę koni trojańskich startujących z różnych list wyborczych, a zdobywszy mandat dołączać do partii, na którą ich wyborcy nie głosowali. Takie manipulacje będą zawsze niweczyć nasze wysiłki, by uczyć Polaków postaw obywatelskich i uczestnictwa w wyborach.
Kiedyś uczestnictwo w życiu społecznym, startowanie w wyborach, zajmowanie stanowisk, było zaszczytem i efektem zaufania obywateli. Nadeszły jednak czasy, kiedy zawód polityk, zaczął funkcjonować na granicy prawa, dobrego smaku, obyczaju, honoru i wstydu. My, jako społeczeństwo musimy się bronić przed politykami, którzy nie mają potrzeby posiadania twarzy i kręgosłupa. Powinniśmy mieć prawo wymagać od swego reprezentanta przynajmniej minimum przyzwoitości. Jak widzimy, presja społeczna nie jest w stanie zmusić polityka do postępowania zgodnie z zasadami, trzeba więc uchwalić prawo, które uchroni nasze głosy przed manipulacją. Skoro to społeczeństwo rozdaje mandaty, powinno mieć też prawo odwołać swego przedstawiciela. To by dopełniało formułę demokracji. Powinno się to odbywać przez referendum, lub przez głosy wycofania poparcia przez obywateli, którzy osobiście głosowali na tego kandydata, coś w rodzaju anty-wyborów.
Politycy PIS podnoszą wielki lament w tej sprawie. Wmawiają nam mowę nienawiści i ostrzegają, że taka postawa może spowodować samosąd na polityku i jego rodzinie. No cóż, śmierci nikomu nie życzę, tym bardziej rodzinie, która nic nie zawiniła. Ale takiemu politykowi dała bym parę batów na ryku głównym jego miasta, batów na goła dupę, nagrała bym film z tego podniosłego wydarzenia i puściła w sieć, ku przestrodze... Co oczywiście wydarzyć się nie może, bo metody średniowieczne już nie funkcjonują, a czasami naprawdę szkoda! I wcale mi nie żal Wojciecha Kałuży. Sam to sobie zrobił, sam się zhańbił, dla mnie jest skończony! Do tego wszystkiego uważam go za cepa i głupka, bo przeszedł do partii, której czas polityczny po prostu się kończy. Ile się więc zdążysz nachapać zdrajco!, przez ten rok, zanim twoich sponsorów i mocodawców odeślemy w polityczny niebyt?
Jedno jest już pewne, nawet gdyby pana radnego nagle oświeciło, zrozumiał swój błąd i próbował wrócić do swej poprzedniej formacji, nie ma już dla niego powrotu. Jedyną rzeczą, jaką może uczynić, to oddać mandat na rzecz kolejnego kandydata KO na liście. Pragnę także przypomnieć panu radnemu, że nie nazywa się Kowalski, Nowak, czy Lewandowski i jego specyficzne nazwisko nie zginie w tłumie innych Kowalskich, Nowaków czy Lewandowskich. Nie, żebym się czepiała nazwiska, nikt nie jest winien temu, jak się nazywa. Ale ten człowiek rozsławił swoje na cała Polskę i zawsze już będzie się kojarzyła z błotem politycznym. To nie jest moja wina, ani innych, którzy go krytykują, to on sam okrył hańbą swoją rodzinę. Nigdy mu tego nie zapomnimy i bardzo bym chciała zapytać go, czy było warto. Ale nie dziś, tak za rok, za dwa lata..., kiedy to co zrobił do niego dotrze w sposób znacznie bardziej bolesny, niż nasze dzisiejsze słowa. Bo słowo może ranić tylko ludzi posiadających wstyd i honor. On się do tego grona nie zalicza, zaboli go utrata władzy i łatwych pieniędzy.
Tak się ma Polska polityka,PiS też się roztroił na partie Kaczyńskiego,Ziobry i Gowina żeby przyciągnąć nowych wyborców
OdpowiedzUsuń